Influencer marketing ma się dobrze od dawna. Właściwie chyba miał się tak, jeszcze zanim tak naprawdę to pojęcie powstało, a już na pewno zanim influencer marketing zrobił się tak popularny, jak obecnie. Z bilboardów na ulicach miast, reklam telewizyjnych albo internetowych od dawna patrzyli nas przede wszystkim wpływowi ludzie ze świata filmu, sportu, kultury itp. Znane twarze, które reklamowały produkty, usługi przekonując nas, że ten krem nas odmłodzi, sportowe buty poniosą, dokąd tylko chcemy, obiad ugotuje się sam – wystarczy zamieszać, a zielona tabletka usunie dolegliwości żołądkowe. Liderzy opinii, którym bardzo często wierzyliśmy. My i reklamodawcy.
Fejkowi obserwatorzy
Niestety, sprawy zaszły nieco za daleko, a wszystko głównie z powodu tak rozwiniętej blogosfery, YouTube i mediów społecznościowych. Blogerem czy youtuberem może teraz zostać właściwie każdy i gdzieś zatarła się granica pomiędzy tym, co w działaniach tych osób jest prawdziwe, a co wykreowane. I może nie byłoby to nic wielkiego, bo przecież takie zjawisko istnieje nie od dzisiaj i w sumie nikomu jakoś bardzo nie szkodzi, gdyby nie fakt, że na takich – nazwijmy to już w tym momencie nieuczciwych działaniach influencerów – cierpią reklamodawcy. A kara jest bardzo surowa. I bardzo kosztowna.
Reklamodawcy coraz częściej właśnie wybierają influencerów jako ambasadorów swoich marek. Cel jest oczywisty. Wśród swoich obserwatorów mają promować produkt, zdobyć duży zasięg, a za posty czy relacje sponsorowane otrzymują zazwyczaj niemałe pieniądze. Jednym z głównych wyznaczników „wartości” influencera jest liczba jego obserwatorów, która ma (pozornie!) gwarantować te zasięgi. Tylko co, jeśli okazuje się, że owi liczni obserwatorzy kont to fejkowi użytkownicy lub boty, followersi i lajki zostały kupione, a reklama nigdy nie zdobędzie takiego zasięgu, jak reklamodawcy początkowo zakładali? Pieniądze przeznaczone na posty sponsorowane, przesyłki PR-owe i współpracę z influencerami zostają wyrzucone w błoto. Niestety, często firmy same są sobie winne, bo rozsyłają masowo swoje produkty, nie weryfikując nawet profili osób, którym powierzają ich promocję. To właśnie psuje rynek.
1,3 miliarda dolarów straty
Firma Cheq, która zajmuje się cyberbezpieczeństwem i mediami cyfrowymi wspólnie z ekonomistą i profesorem Roberto Cavazosa oszacowała, że taka nieuczciwa działalność fejkowych influencerów w tym roku będzie kosztować reklamodawców 1,3 miliarda dolarów.
Sam rynek influencer marketingu wart jest nawet 8,5 mld dolarów, z tego liczba oszustw będzie stanowić ok. 15 proc. Według badań firmy, mikroinfluencer z liczbą 10 tys. obserwujących może zarobić 250 dolarów za post sponsorowany, natomiast konto z liczbą miliona lub dwoma milionami obserwujących – nawet 250 tys. dolarów za post. Jak widać, motywacja do oszustwa jest bardzo duża!
Weryfikacja kont
Reklamodawcy powinni przede wszystkim uważniej weryfikować konta. Pierwszą podstawową analizą jest zerknięcie na stosunek liczby osób komentujących kilka najnowszych zdjęć do liczby obserwujących. Jeśli „influencer” ma pół miliona obserwujących, ale nie zbiera nawet 300 komentarzy pod zdjęciem, wtedy widzimy na pierwszy rzut oka, że jego obserwujący nie angażują się w to, co publikuje. Na rynku jest wielu ekspertów oraz różnorodne narzędzia, które pomogą wykonać analizę demograficzną np. kont na Instagramie i wyłapać sztucznie napompowane profile. Zainwestowane w takie działania pieniądze na pewno się zwrócą – w przeciwieństwie do budżetu, który jednak ma tę wadę, że… bywa wyczerpywalny.